wtorek, 20 stycznia 2015

"Forever"

typ: au, romans
pairing: Jun.K x Junho [2pm]
ostrzeżenia: przekleństwa
A/N: To chyba jedno z nielicznych opowiadań, z których rzeczywiście jestem względnie zadowolona. Weszłam na tego bloga po długim czasie i spostrzegłszy datę przy moim ostatnim dodanym tutaj wpisie, zamarłam z przerażenia. Od sierpnia minęło ponad pół roku. 
Ponad sześć miesięcy minęło mi jak dwa dni.
[ forever. ]
Okres ciężkich treningów i codziennych ćwiczeń przed lustrem, ze wzrokiem wbitym we własne odbicie, śledząc każdy, najmniejszy nawet ruch zdecydowanie nie należał do tych, które Lee Junho za parę lat uznałby za najwspanialszy okres w życiu. Szczerze powiedziawszy, był już zmęczony ciągłym gonieniem za swoimi marzeniami i jego zapał, wciąż tlący się gdzieś w środku, pomału przygasał. Otaczały go niby te same twarze, lecz cały czas kogoś ubywało. Ktoś debiutował, ktoś odchodził, rezygnując ze swoich wcześniej postawionych celów, potem pojawiał się ktoś zupełnie inny na jego miejsce. Lee Junho był tego świadkiem. Był również świadkiem własnej zmiany, zarówno zewnętrznej, jak i wewnętrznej. Do wytwórni postanowił dołączyć prawie trzy lata temu. Wydawało mu się wtedy, że jest młody i może wszystko, lecz z każdym kolejnym miesiącem przekonywał się, że rzeczywistość wcale nie musi być tak kolorowa, jak wydawała mu się w głowie. Po prostu przygniatała go brutalność, a on miał coraz mniej siły, aby odpierać jej ataki. 
Kiedy przekraczał progi JYP i jeszcze marzył o sławie, o byciu idolem, o występowaniu na scenie przed liczną publicznością, skandującą jego imię, był dzieckiem i miał dziecięce podejście do życia. Wtem radykalnie wszystko uległo zmianie, wyrywając go z dziecięcych fantazji. 
Znał salę treningową na pamięć. 
Mógłby opisać ją z każdym detalem, nawet, jakby znajdował się kilka kilometrów od Seulu, robiąc w tym czasie cztery inne czynności równocześnie. Przebywał tutaj całymi dniami, czasem nawet zostawając do późnej godziny w nocy, obserwując własną sylwetkę. Marniał na swoich oczach, czego dowodem było chociażby stracenie tylu kilogramów. Mimo dużej chęci zrezygnowania i wrócenia do robienia codziennych rzeczy, nie potrafił się zdobyć do aż tak wielkiego kroku w tył. Bo niewątpliwie, cofnąłby się wtedy o jakąś część swojego życia. Teoretycznie miał wsparcie w swojej mamie, z którą rozmawiał niemalże codziennie, choć wiedział, że chciałaby, aby wrócił do domu. Ale on nie chciał. Ta sala treningowa była jego domem, miejscem, do którego mimowolnie szedł, gdy czuł się źle i potrzebował złapać się magicznej ręki, mogąca mu pomóc wstać ponownie na równe nogi i powędrować dalej, wprost na szczyt własnych ambicji. Bo czymże byłby człowiek, gdyby nie mógł marzeć? 
Z jego ust wydało się głośne westchnięcie, kiedy kolejny raz stracił równowagę. Usiadł na chłodnym parkiecie po turecku, opierając łokcie o kolana i zwieszając głowę w dół, próbując złapać oddech. Był wykończony i rwały go wszystkie mięśnie, a jego kończyny pomału odmawiały posłuszeństwa. Spojrzał na zegarek spod mokrej od potu blond grzywki i zobaczył, że duża wskazówka jest niemalże przy jedynce. 
Pierwsza w nocy. 
Podniósł się ciężko, biorąc jeszcze kilka głębszych wdechów i skierował swój wzrok na własne odbicie. 
-Czemu nie umiesz tego zrobić chociaż raz poprawnie? - warknął sam do siebie, przejeżdżając palcami po włosach. Ćwiczył nieprzerwanie od prawie siedmiu godzin. Jego trener już dawno poszedł do domu, a on wciąż tu tkwił. Coś w środku nie pozwalało mu się ruszyć z sali, dopóki nie opanuje wszystkiego do perfekcji. Wtem usłyszał czyjeś kroki za sobą, przez co gwałtownie się odwrócił. Zrobiło mu się niedobrze, lecz nie dał po sobie znać o jakiejkolwiek słabości. Zobaczywszy przed sobą starszego od niego chłopaka o rudych włosach, który tkwił w wytwórni prawdopodobnie dłużej niż on, mruknął coś pod nosem i zignorował go kompletnie. Nie miał czasu zawracać sobie głowy takimi pierdołami. 
-Jest już drogę późno - usłyszał, przez co zastygł w miejscu. Westchnął, podpierając się pod boki i obserwując swojego kolegę w lustrze, rozciągającym się na całej ścianie pomieszczenia. 
-Nie zatraciłem się jeszcze w czasie - odburknął, podchodząc do wieży i wyłączając muzykę. Złapał za ręcznik, który leżał na drewnianej ławce i wytarł twarz, zerkając na Minjuna. Tamten wzruszył ramionami, przekraczając próg i zmarszczył nos, teatralnie się krzywiąc. 
-Śmierdzi tutaj - powiedział, na co Junho zmierzył go morderczym spojrzeniem. Uniósł ręce w niewinnym geście, śmiejąc się cicho. - Dobra, żartowałem. Ale jest już naprawdę późno, a ty tutaj siedzisz prawie od rana. Powinieneś odpocząć. 
-Nic mi nie będzie - odpowiedział chłodno blondyn, zabierając swoje rzeczy i ruszając w stronę wyjścia, mijając Minjuna, jakby rozpłynął się w powietrzu. Starszy odwrócił się za nim, rozchylając wargi, jak gdyby chciał coś jeszcze dodać, lecz prędko je zamknął, gdy Junho zniknął mu z pola widzenia.
***
Junho nie miał czasu na życie towarzyskie. Ograniczało się ono do rzadkich, krótkich wypadów ze znajomymi, którzy w większości przypadków i tak z nim trenowali. Odstępstwem od wszystkiego był jego serdeczny przyjaciel, na którym mógł zawsze polegać. Kiedy przekręcił zamek w drzwiach do swojego niewielkiego mieszkania, znajdującego się około czterdziestu minut drogi od wytwórni, zastał w środku rozłożonego na kanapie, olbrzymiego chłopaka o czarnych włosach, z przejęciem oglądającego jakiś horror w telewizji. Uśmiechnął się na jego widok, zdejmując buty i odwieszając kurtkę na swoje miejsce, po czym przeszedł do salonu, siadając obok Chansunga. Ten dopiero wtedy zorientował się, że właściwy właściciel tych zaledwie kilku pomieszczeń jest już w środku, więc podniósł się na łokciu, wbijając w niego swoje mądre oczy. Junho wciąż przerażał jego wzrok. Czuł się wtedy niezręcznie, może przez fakt, iż Hwang Chansung potrafił go przeszyć na wskroś i rozszyfrować myśli, których nawet on sam nie rozumiał. 
-Późno wróciłeś - powiedział, na co Junho wzruszył ramionami. 
-Żadna nowość, prawda? - zapytał, marszcząc czoło. Pokręcił głową, jakby tym samym dając mu znać, że nie chce na ten temat rozmawiać. Znowu. Chansung martwił się o niego, zwłaszcza o jego zdrowie, lecz Junho nic sobie nie robił z jego słów. W tej kwestii nie słuchał się praktycznie nikogo, oprócz siebie. A on nie mówił sobie nic innego, niż to, że musi ćwiczyć więcej i ciężej, i więcej, i ciężej, aż osiągnie to, co chce. Może przeszło to w jego nawyk i robił to wszystko tylko i wyłącznie z przyzwyczajenia. Kto wie. Liczyło się, że rano wstawał z myślą o sali treningowej i szedł spać z nie innym wyobrażeniem, niż to, co będzie robił w wytwórni dnia następnego. Przynajmniej zajmował sobie czymś głowę, przez co nie musiał się martwić niczym innym. 
-Martwię się o ciebie, Junho - dodał Chansung, znajdując gdzieś na podłodze pilot i wyciszając dźwięk telewizora. - Wyglądasz co najmniej... marnie. 
-Nic mi nie będzie - odparł blondyn, po czym podniósł się, nie próbując się przy tym krzywić z bólu. - Wracasz dzisiaj do domu? 
-Nie, nie chce mi się. Prześpię się u ciebie - odpowiedział Chansung, wciąż bacznie obserwując swojego przyjaciela. 
-W porządku. Ja idę się wykąpać i spać, jestem wykończony. Jak chcesz, to możesz coś zjeść. Lodówka chyba jeszcze nie jest pusta - polecił Junho, wysuwając do przodu dolną wargę. Przeciągnął się, wydając przy tym z siebie cichy pomruk i przetarł oczy pięśćmi, tłumiąc za wszelką cenę ziewnięcie. 
-Zrobiłem zakupy. Nie jesteś głodny? 
-Nie, jadłem już. 
I mimo, że Junho kłamał perfekcyjnie, Chansunga nigdy nie potrafił oszukać. Lecz Chansung zacisnął tylko mocniej zęby, wracając do przerwanej wcześniej czynności.
***
Budzik zadzwonił o piątej dwadzieścia pięć. Junho otworzył oczy i spoglądał chwilę w idealnie biały sufit nad sobą, próbując skupić się tylko i wyłącznie na jednej czynności - aby wstać. Całe ciało odmawiało mu jakiegokolwiek posłuszeństwa, a przy najmniejszym ruchu chciało mu się płakać z bólu. Potrzebował chociażby dnia odpoczynku, lecz z drugiej strony nie potrafiłby sobie wybaczyć takiego marnotrawstwa W końcu zwlókł się z łóżka, szukając wzrokiem rzuconej gdzieś ledwo trzy godziny wcześniej koszulki. Założył ją niedbale na siebie, spodziewając się, że Chansung będzie chrapał w najlepsze. Chłopak jednak siedział w kuchni, wpatrując się w szybę, z kubkiem parującej kawy przed sobą. Usłyszawszy kroki Junho, odwrócił głowę w jego stronę, nie odzywając się słowem. Junho zatrzymał się w progu, marszcząc brwi i patrząc zdezorientowany na swojego przyjaciela. 
-Może ja założę spodnie - powiedział niepewnie, chcąc się już wycofać, lecz Chansung potrząsnął głową, podnosząc się z miejsca. 
-Zrobiłem ci kawy - rzucił, mijając go w progu i kierując się w stronę wyjścia. - Wracam do siebie. Na razie. 
Junho spojrzał za nim, zupełnie zbity z tropu. Nie miał jednak czasu zastanowić się nad tym dłużej - musiał jak najszybciej pojechać do wytwórni. 
***
Kawa, witamny, energetyki. To była jego dieta. Raz, może dwa razy na dzień coś jadł. Potem trening. Ćwiczenia, taniec, śpiew. I ciągła nadzieja na to, że usłyszy, że został wybrany. Że zadebiutuje. Że będzie w zespole. Że się pokaże. 
A potem powrót do rzeczywistości. Kawa, witaminy, energetyki. Trening. Ćwiczenia, taniec, śpiew. Zatracony w swoim własnym świecie, nie dopuszczając do siebie nikogo innego. 
Kawa. Witaminy. Energetyki. Trening. Ćwiczenia. Taniec. Śpiew.
***
Ocknął się dopiero w sterylnie białej sali, z irytującym pikaniem obok ucha. Zerwał się automatycznie do siadu, choć zaraz z powrotem opadł na miękkie poduszki, łapiąc się za głowę. Miał wrażenie, że zaraz mu eksploduje. Albo on cały eksploduje. Na jedno wychodziło. Nie potrafił sobie przypomnieć, jakim cudem się tutaj znalazł. I gdzie w ogóle się znalazł. Rozejrzał się niepewnie wokół siebie i po pięciu sekundach wróciło do niego trzeźwe myślenie. 
Jesteś w szpitalu, Lee Junho. 
Po kilkunastu minutach myślenia wszedł do jego sali lekarz, a za nim młoda pielęgniarka, trzymająca w rękach jakieś papiery. 
-Lee Junho? - spytał, na co chłopak skinął głową. Mężczyzna w podeszłym wieku mruknął coś pod nosem, zabierając kartki od pielęgniarki i przejrzał je, na koniec ciężko wzdychając. 
-Zesłabłeś na sali treningowej. Nic poważnego, aczkolwiek jesteś wycieńczony - powiedział, zdejmując okulary i chowając je do kieszonki fartucha. - Chcielibyśmy cię zatrzymać na chwilę na obserwację. 
-Nie ma mowy - zaoponował zaraz Junho, próbując się podnieść. 
-Junho, to nie jest dobry... 
-Wypiszcie mnie. 
Lekarz nie odpowiadał. 
Spoglądał na niego ze spokojem, może z cieniem smutku na twarzy. Albo to Junho się przywidziało. Sekundy dłużyły mu się niemiłosiernie. Chciał się już stąd wynieść i wrócić do wytwórni. 
-W porządku - odparł w końcu. Odwrócił się w stronę pielęgniarki, która bez słów zrozumiała, co powinna w tej chwili zrobić. Prędko wyniosła się z sali, a chwilę później Junho był już uwolniony od tych denerwujących maszyn ze swoim stałym, równomiernym 
piip, piiip, piiiip... 
***
Junho stanął na schodach przed szpitalem, opierając się o murek. Wyciągnął z kieszeni telefon, szukając w spisie kontaktów Chansunga, gdy wtem ktoś podszedł do niego, pociągając za rękę. Początkowo zaprotestował, wyrywając się, zupełnie instynktownie, kiedy w końcu zorientował się, że jego domniemanym porywaczem jest nikt inny, jak Kim Minjun. Odchrząknął niezręcznie, odwracając głowę w bok. 
-Zabiorę cię. Nie musisz do nikogo dzwonić - oznajmił ze stoickim spokojem, nie pozwalając Junho nawet odpowiedzieć. Pociągnął go za łokieć w stronę swojego samochodu, stanowczo, acz ostrożnie. Junho nie miał siły nawet zaprzeczyć. Poszedł za nim, a po chwili znalazł się na przednim siedzeniu w aucie Minjuna, z samym Minjunem po swojej lewej stronie, przekręcającym kluczyki w stacyjce. 
-Kto cię tu przysłał? - spytał Junho, zerkając na chłopaka. 
-A jak myślisz? - odparł Minjun, unosząc kącik ust. Junho skinął głową, nie odzywając się już słowem. Przez całą drogę trwali w ciszy, która jednak ani jednemu z nich nie przeszkadzała. Młodszy patrzył przed siebie, obserwując rozmywający się obraz za szybami. Gdy dotarli pod wytwórnię, przygryzł dolną wargę i wysiadł, zabierając ze sobą swoją torbę. 
-Może odwieźć cię do domu? - zaproponował Minjun. 
-Nie, dziękuję. Wracam na salę - odpowiedział Junho, możliwie jak najgrzeczniej potrafił. 
-To nie jest dobry pomysł - powiedział nagle jego towarzysz, zmieniając zupełnie ton swojego głosu. Automatycznie spoważniał, przez co Junho się nieco zdziwił. Zmieszany odwrócił wzrok, chcąc już coś odburknąć, gdy z wytwórni wyszedł nauczyciel Junho. Zobaczywszy chłopaka całego i zdrowego, odetchnął, podbiegając do niego i przytulając go. 
-Dzięki Bogu! Tak się martwiłem - rzucił, uśmiechając się. - Swoją drogą, pan Park chce was widzieć. Obu. 
-Nas? - powtórzył za nim Junho, na co mężczyzna skinął głową. Junho chciał już okazać swoje niezadowolenie, lecz westchnął tylko i mruknął coś, ruszając w stronę wejścia do wielkiego budynku przed nimi.
***
Był przygotowany na tę sytuację od dawna. A przynajmniej tak mu się zdawało. Wyobrażał to sobie przecież prawie codziennie, wierząc, że pewnego dnia jego marzenia staną się rzeczywistością. Jednak niemożliwym jest, aby czasem zapanować nad samym sobą. 
"Wystąpicie w musicalu". 
Co prawda nie było to coś, czego chciał najbardziej, aczkolwiek sam fakt, że będzie mógł się pokazać był czymś trudnym do przyswojenia. Był dziwnie spokojny. Spodziewał się, że będzie krzyczał i płakał, a tymczasem po prostu pokiwał głową, uśmiechnął się, podziękował i wyszedł. 
"A to dopiero wasz początek. Oficjalnie witamy w ekipie JYP". 
Zauważono go. 
Wreszcie. 
Zamknął za nimi drzwi i odwrócił się do nich tyłem, mrugając kilkakrotnie. Patrzył w przestrzeń, choć tak naprawdę nie dostrzegał niczego ani nikogo. Minjun pomachał mu przed twarzą, wołając go kilka razy po imieniu. Junho ocknął się dopiero po chwili, odwracając głowę w jego stronę. 
-Tak? - zapytał tępo, nie będąc jednak się w stanie ruszyć z miejsca. 
-Spytałem, czy cię odwieźć do domu - powiedział Minjun, śmiejąc się pod nosem. Schował dłonie do kieszeni i uśmiechnął się, widząc niedowierzenie Junho na twarzy. 
-Nie, nie trzeba. Muszę... iść. Do zobaczenia - mruknął młodszy, dosłownie wybiegając z wytwórni.
***
Siedział u siebie na kanapie, ze wzrokiem wbitym w wyłączony telewizor. Zadzwonił do Chansunga piętnaście minut temu, a go wciąż nie było. Niecierpliwił się i nie potrafił znaleźć sobie miejca, przez co zaciskał dłonie w pięści, po czym je rozluźniał. Krótką chwilę potem ktoś otworzył drzwi, po czym dostrzegł wchodzącego do pokoju Chansunga. Od razu się zerwał i, stanąwszy wcześniej na palcach, objął jego szyję i przytulił się do jego ciała, nie potrafiąc wykrztusić z siebie słowa. Dopiero teraz uleciały z niego wszystkie emocje, jakie do tej pory w sobie kumulował. Z jego oczu pociekły łzy, a on ciągle wycierał mokre policzki wierzchem dłoni, choć z czasem nawet z tego zrezygnował. Stał tylko, przytulony do przyjaciela, a Chansung przytulał go, chociaż nie miał bladego pojęcia o co chodzi. W końcu po kilku minutach, gdy Junho się już nieco uspokoił, pociągnął go kanapę, zmusiwszy, aby zajął miejsce, po czym usiadł obok niego. 
-Nie uwierzysz co się stało, Channie - powiedział od razu, nieco zdyszany, choć praktycznie nic nie robił. Uśmiechał się szeroko, a jego policzki pokrywał uroczy, dziecięcy rumieniec. Mimo cieni pod oczami i widocznego zmęczenia na twarzy, Junho wyglądał prawie tak, jak wtedy, gdy dopiero co szedł na przesłuchanie do JYP. Chansung nigdy nie popierał decyzji przyjaciela. Aczkolwiek nie mógł go przecież ograniczać w spełnianiu marzeń.
-Co się stało? - zapytał Chansung, chociaż, szczerze powiedziawszy, mógł się domyślić co było powodem tak wielkiego szczęścia Junho. 
-Będę grał w musicalu. Dostałem rolę. Powiedzieli, że to dopiero mój początek. W końcu wszystko nabrało sensu. Moja praca się na coś przydała. Boże, Chansung, jestem taki szczęśliwy, że mam ochotę wycałować cały świat - odpowiedział mu prędko Junho, jakby tylko na to czekał. Przyłożył dłonie do czerwonych policzków, zmęczony tym potokiem słów bardziej, niż niejednym swoim treningiem. Wziął kilka głębszych wdechów, kontynuując swój monolog. - Podobno na razie nie jest to potwierdzone, aczkolwiek JYP na pewno nas w czymś uwzględni. W jakimś projekcie. Zespole? Channie, moje marzenia właśnie się spełniają. Już wiem, że to, co robiłem, nie pójdzie na marne! 
-Nas? - powtórzył zanim Chansung, nieco zbity z tropu. 
-Tak. Mnie. I Kim Minjuna - odparł Junho, machnąwszy ręką, uświadamiając mu tym samym, że akurat Minjunem przejmuje się najmniej. - I kazali mi odpoczywać. Mam się zrelaksować. Dwa tygodnie wolnego. 
-Cieszę się - uśmiechnął się Channie. Podniósł się z kanapy, szukając w tym chaosie śmieci pilota, co było nie lada wyzwaniem. 
-Przyjechaliśmy ze szpitala i powiedzieli nam, żebyśmy poszli do... 
-Szpitala? - przerwał mu brunet, może nieco agresywniej, niż w ogóle zamierzał. Spojrzał na Junho, przeszywając go na wskroś spojrzeniem, przez co blondyn zmieszał się, otwierając usta. 
-Powiedziałeś, przyjechaliśmy ze szpitala. Po co byliście w szpitalu? - drążył dalej Chansung, prostując się niespiesznie i odwracając przodem do przyjaciela.
-Bo... 
-Zesłabłeś - parsknął, nie czekając nawet na jego odpowiedź. - "Nic mi nie będzie". 
-To naprawdę nie było... 
-Nieważne, Junho. Odpoczywaj. Wpadnę jutro - warknął Chansung, po czym, najzwyczajniej w świecie, wyszedł, nie zapominając przy tym trzasnąć drzwiami.
***
Junho siedział na łóżku, skulony, przy oknie, obserwując to, co działo się na zewnątrz. Było zimno, lecz nie myślał nawet o tym, aby okryć się kołdrą. Siedział i patrzył się przed siebie, choć jego ciepły oddech sprawiał, że szyba przed nim zaparowała. 
Było zimno i skórę pokrywała gęsia skórka, a on nawet nie miał czasu myśleć o tak przyziemnych sprawach jak temperatura jego ciała. W ciągu jednego dnia zdarzyło się tyle rzeczy, że jego niewielki, w porównaniu do wszechświata, umysł nie był w stanie przyswoić tych wszystkich informacji jednocześnie. Zaczynając od poranka, a kończąc na wieczorze. 
Szpital. 
Zesłabł. 
Jest wycieńczony. 
JYP. 
Musical. Jakiś projekt.
Kim Minjun. 
Kłótnia z Chansungiem. 
Czy to można nazwać kłótnią? 
Kim Minjun. 
Czegoś w tych myślach jest za dużo. 
Kim Minjun. 
Westchnął, przejeżdżając palcem po szybie, kreśląc jakieś niezrozumiałe znaki. Po chwili opadł na poduszki, przenosząc teraz wzrok na sufit, znajdujący się dokładnie przed nim. Wyciągnął rękę, jakby chciał go dotknąć, choć wiedział, że znajduje się zbyt daleko. Kim był właściwie Kim Minjun? 
Znali się, chociaż nie znali. Widzieli się codziennie, mijali się na korytarzu, czasem mieli wspólne treningi. Słyszał, jak Minjun śpiewa. Minjun miał głos anioła. Junho oddałby wszystko, aby śpiewać tak jak on. Może za wyjątkiem tańca. W tańcu czuł się o wiele swobodniej i o wiele lepiej. Jego głos co prawda nie był zły, wręcz przeciwnie, ale zdecydowanie bardziej wolał wyrażać siebie poprzez całość, w rytm muzyki, otulającą go, jak niegdyś ramiona jego matki przed snem. 
Jego mama. 
Czasem tęsknił za domem. Ale tylko czasem. Najczęściej nawet nie zdążał o niej wspomnieć przed snem. Gdy tylko kładł się do łóżka, automatycznie zasypiał. Dzisiaj zaś mógł zrobić wszystko, a praktycznie nie robił nic. 
Kim Minjun był w wytwórni dłużej niż on. Dlaczego nie zadebiutował? Miał talent. Niewątpliwie by się wybił. Niewątpliwie pomógłby zespołowi się wzbić w górę. Może to wszystko było zaplanowane już od dawna? Junho przygryzł dolną wargę, kładąc ręce swobodnie na łóżku. Próbował się rozluźnić, ale chyba już zapomniał, co to znaczy odpoczynek. Trwał w błogiej nieświadomości. 
-Nieważne - wyszeptał w ciemność. W pokoju nie było nikogo poza nim. Albo raczej nikogo poza jego ciałem i jego myślami, tworzącymi teraz dwie różne postacie. - Pokażę im wszystkim, na co mnie stać. 
Uśmiechnął się. 
I jego ostatnią myślą, zaraz przed tym, jak Morfeusz zaprosił go do swojej krainy, był nikt inny, jak Kim Minjun sam w sobie.
***
Obudził się następnego dnia o godzinie dziesiątej dwadzieścia siedem. Automatycznie się zerwał, myśląc, że jest spóźniony i musi jechać do wytwórni. Przed jego oczami pojawiło się tysiąc czarnych plamek, przez co zmuszony był oprzeć się o szafę obok. Dopiero po kilku sekundach uświadomił sobie, że w końcu jest na zasłużonym odpoczynku. Wypuścił głośno powietrze z płuc, siadając z powrotem na łóżku. Spojrzał w stronę okna i odsłonił firanki, wpuszczając do pokoju trochę świeżego powietrza. Wziął jeden, głębszy wdech, po czym uśmiechnął się w dal, bo tak nagle wszystko wydało mu się szczęśliwe. Wstał ponownie, tym razem wolniej i znacznie spokojniej. Ubrał na siebie pierwszą lepszą koszulkę, jaką znalazł i wyszedł z pokoju, przechodząc do kuchni. Nastawił wodę, wsypał do ulubionego kubka ulubionej kawy i czekał, siadając na blacie kuchennego stołu. Coś jednak nie dawało mu spokoju. Nie potrafił jednak precyzyjnie określić, co to takiego. Coś go dręczyło. Albo ktoś.
Z kawą przeszedł do salonu i usiadł przed telewizorem. 
Włączył na pierwszym lepszym kanale, rozsiadając się jak najwygodniej się dało i udawał, że to, co widzi w telewizji, jest zupełnie interesujące. 
Ale nie było. 
Westchnął, przymykając powieki i odchylając głowę do tyłu. Mimo, że spał do dziesiątej, był wciąż zmęczony. 
Obudziło go donośne walenie do drzwi. Leniwnie skulał się z kanapy, przecierając oczy dłońmi i podniósł się na równe nogi, wlokąc do wejścia. Mruczał pod nosem coś niezrozumiałego, po czym, nie zwracając nawet uwagi na to, kto może stać po drugiej stronie, otworzył drzwi, przeczesując palcami jasne włosy. 
Wytrzeźwiał dopiero po zobaczeniu Kim Minjuna, który stał tak i zanosił się śmiechem na jego widok. Junho warknął, chcąc już zamknąć drzwi na powrót, lecz Minjun zręcznie wślizgnął się do środka, wykorzystując zaspanie młodszego. 
-O co ci chodzi? - jęknął Junho, opierając się o ścianę i patrząc na niego nieprzytomnym wzrokiem. 
-Miło witasz gości - powiedział Minjun, podpierając się pod boki. - Postanowiłem sprawdzić co u ciebie słychać, skoro mamy wkrótce spędzać ze sobą prawie cały czas. 
-Właśnie przez to chcę od ciebie odpocząć, bo prawdopodobnie wkrótce będę tobą rzygał. Jeśli nie przyszedłeś w niczym konkretnym, to przepraszam, ale idę spać - rzucił Junho i wyminął Minjuna, kierując się na kanapę, na której zaraz się położył. 
-Nie masz zamiaru mnie wyprosić? - spytał Minjun, podążając za nim. Junho wzruszył ramionami, obracając się na brzuch, twarzą do kanapy i przycisnął poduszkę do tyłu głowy, zasłaniając uszy. 
-Ten dom to najpopularniejszy hotel w okolicy - wymruczał, nie mając nawet pewności, czy Minjun go zrozumiał. Chciał go zupełnie zignorować. Chciał znowu zasnąć i odpoczywać, tak, jak mu wszyscy zalecali. Jego serce jednak ani trochę nie chciało się słuchać. Przez samą myśl, iż Kim Minjun znajduje się w tym samym pomieszczeniu, waliło jak oszalałe. Junho, przeklinając je w myślach w najczarniejszy sposób, jaki tylko znał, nie potrafił nad nim ani trochę zapanować. Reagowało zupełnie mimowolnie, nie wiedzieć czemu. 
Kim Minjun. 
I od razu przyspieszało. Junho podniósł się na łokciu, szukając wzrokiem Minjuna. 
Lecz go w salonie nie było. Otworzył szerzej oczy, wstając ostrożnie i kierując się do własnego pokoju. 
Starszy stał tam, trzymając jakieś zdjęcie w dłoniach. Przyglądał mu się uważnie, ze skupieniem na twarzy, jakby analizował tekst otrzymanej właśnie piosenki. Junho szybko się zorientował, co to takiego. Podszedł do niego i wyrwał mu ramkę z ręki, marszcząc czoło. 
-Wiesz, że grzebanie w cudzych rzeczach jest niegrzeczne? - warknął, otwierając szafkę i niedbale wrzucając fotografię do środka. 
-Leżało na wierzchu - odparł Minjun, z tym swoim typowym dla siebie spokojem, który pomału zaczynał drażnić Junho. 
-Co nie zmienia faktu, że sobie tego nie życzę - syknął Junho, zasłaniając szafkę własnym ciałem. Spojrzał na niego złowrogo, życząc mu w duchu jak najgorzej. A przede wszystkim tego, aby sobie poszedł. 
-Czy to twój chłopak? - zapytał starszy. Junho uniósł pytająco brwi. 
-Słucham? 
-Czy ten na zdjęciu to twój chłopak. 
Junho zamrugał kilkakrotnie, jakby miał do czynienia z chorym psychicznie człowiekiem. Cóż, Minjun na pewno był. 
-Nie, to mój przyjaciel - wyjaśnił. 
-Ach, tak to się teraz nazywa - wydukał Minjun, wydymając lekko wargi. Junho prychnął, łapiąc go za łokieć i wyrzucając z pokoju. 
-Chyba cię nie lubię - syknął, mrużąc oczy. Minjun zaśmiał się, wracając z powrotem do salonu i usadawiając się na zmaltretowanej kanapie. 
-Będziesz musiał mnie polubić - wzruszył ramionami Minjun, odwracając głowę w jego stronę. Wtem do mieszkania wszedł Chansung. 
-Junho, kupiłem... 
Zobaczywszy jednak Minjuna i Junho stojącego obok niego, zatrzymał się w miejscu i przerwał w środku zdania. Wszyscy patrzyli po sobie, nie odzywając się słowem. 
-Cóż, nie będę wam przeszkadzał - mruknął Chansung, nieco zmieszany. Zaraz się wycofał i wyszedł, nie pozwalając nawet Junho, aby go zatrzymał. 
***
-Wynoś. Się - warknął Junho, siedząc jednak obrażony obok niego, z rękoma założonymi na piersi. Nawet na niego nie spoglądał. Powtarzał tylko co chwila, że Minjun powinien sobie pójść, choć ten nie robił sobie z tego kompletnie nic. Jakby nie rozumiał, bo Junho mówił w nieznanym dla niego języku. 
-Powiedziałem, że masz sobie iść, czego w tych pieprzonych dwóch słowach nie rozumiesz? - wycedził blondyn przez zęby. Odwrócił w końcu głowę w jego stronę i zobaczył coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Starszy siedział, fakt, lecz nawet się nie uśmiechał. Spoglądał tylko w jego stronę, spoglądał w ten dziwny, nietypowy sposób, a jego oczy ogarniała pustka, choć Junho mógł przysiąc, że widział w nich wcześniej radość. Szczęście. Cokolwiek innego, niż to, co zobaczył teraz. Rozchylił wargi, chcąc coś z siebie wydukać, lecz tak nagle się zaciął, zmieszany odwracając wzrok na powrót przed siebie. Oplótł się ramionami, a pomieszczenie zalała ta niezręczna cisza, której szczerze nienawidził. Przygryzł dolną wargę, licząc w głowie sekundy, wlokące się niczym godziny. Chciał nagle, żeby Minjun się odezwał. Powiedział cokolwiek, zamiast siedzieć i milczeć. Czuł na sobie jego smutne spojrzenie dwóch smutnych oczu. Intuicja? 
-W porządku - rzucił nagle Minjun, a jego głos brzmiał ironicznie beztrosko. Podniósł się, wzdychając przy tym cicho. Junho nagle złapał go za rękę, pociągając do tyłu. Minjun uniósł pytająco brwi, lecz usiadł obok niego, wracając do poprzedniej pozycji, o nic nie pytając. 
-Cieszę się, że będziemy razem pracować - odezwał cicho Junho, wbrew wszystkiemu, co powtarzał mu wcześniej. I, co było w tym najgorsze, to była jedyna prawdziwa rzecz, jaką w ten wieczór powiedział Minjunowi. 
***
Dwa tygodnie minęły szybko. Ani Junho się nie obejrzał, a znowu wciągnął się w wir pracy. Tym razem jednak jego praca nie polegała na morderczych, wykończających go treningach. Miał zaplanowany dzień, wszystko wyglądało spokojniej i praktycznie całe dnie przebywał z Minjunem. Rozmawiał z nim czysto służbowo. Nie przeszkadzał mu. Ale nie chciał się z nim wdawać w głębsze relacje, aniżeli to było koniecznie. Najwidoczniej Minjunowi nawet również nie zależało na niczym poważniejszym. Byli po prostu współpracownikami. I na tym się kończyło. Junho przebywał tak naprawdę w domu jeszcze mniej, niż wcześniej. Często sypiał w wytwórni, gdy zwyczajnie nie chciało mu się wracać. Miał wszystko zapewnione w JYP, więc nie musiał się o nic martwić. Ćwiczyli piosenki i układy. Wszystko szło dobrze. Junho był szczęśliwy. Robił w końcu coś, co rzeczywiście miało sens. Miało ręce i nogi, jak to się mawia na co dzień. I wiedział, że spełnia marzenia. Czy to nie w tym wszystkim się liczyło? 
***
Junho zapiął szczelnie kurtkę i zawiesił torbę na ramię. Rzucił ostatni raz okiem, czy czegoś nie zapomniał, po czym zgasił światła, chcąc się udać do domu. Usłyszał jednak muzykę dobiegającą z piętra wyżej, przez co zmarszczył brwi, bo była dość późna godzina. Ruszył schodami do góry, kierując się za muzyką. 
Usłyszał fortepian. Wiedział więc, w której sali ktoś siedzi. Zaciekawiony zrobił kilka kroków do przodu, starając się zachowywać jak możliwie najciszej się dało. Spojrzał przez uchylone drzwi do środka i na chwilę wstrzymał oddech, przez to, co zobaczył. Przed fortepianem siedział chłopak. A raczej mężczyzna. Jego szczęka odznaczała się w świetle księżyca, które okalało całą jego smukłą sylwetkę. Rozchylone lekko wargi wciągały i wypuszczały miarowo powietrze, spokojnie i bez pośpiechu. Przymknięte powieki przysłaniała rudawa grzywka. Zgrabne palce wodziły po klawiszach, tak swobodnie i naturalnie. Blondyn nawet nie zdał sobie sprawy z tego, kiedy wszedł do środka, zaczarowany dźwiękami instrumentu. Płynął po jej nutach, jakby to było właśnie jego miejsce. Stał przy drzwiach, z ręką na klamce, wsłuchując się w muzykę, wychodząc wprost spod dłoni Minjuna. Wtem w sali rozbrzmiała cisza, a Minjun odwrócił głowę w jego stronę. Uniósł delikatnie kąciki ust, a Junho wydał z siebie zaledwie ciche "och". Rozejrzał się wokół siebie, chcąc już się wycofać, lecz Minjun zaprosił go gestem ręki do środka. Junho, nie wiedząc czemu, posłuchał go, zamykając za sobą drzwi i zmniejszając dystans między nimi, rzucając po drodze swoje rzeczy pod ścianę. Przysiadł się na krzesełku obok Minjuna, nie czując się ani trochę niekomfortowo. Wręcz przeciwnie. Minjun zaczął ponownie grać, a Junho wodził wzrokiem za jego palcami, jak gdyby były one najpotężniejszym zaklęciem, jakie znał. 
-Junho? - odezwał się nagle Minjun, nie przerywając wcześniejszej czynności. Junho podniósł na niego wzrok. 
-Co czujesz? - spytał, nie spoglądając jednak w jego stronę. Młodszy zastanowił się chwilę, szukając odpowiednich słów. Nie potrafił jednak zmusić się do niczego logicznego. Tak nagle nie umiał pomyśleć, zaczarowany muzyką. Albo zaczarowany Minjunem. 
-To... piękne - odezwał się w końcu, szeptem, niemal bezgłośnie. Minjun uśmiechnął się, a muzykę zagłuszyła cisza. 
-Zastanawiam się, czy kiedykolwiek pokażesz, jaki jesteś naprawdę - powiedział, odwacając głowę w jego stronę. Ich spojrzenia zetknęły się, a Junho mógł przysiąc, że wtedy nagle wszystko wokół zawaliło się, zostawiając w centrum tylko i wyłącznie Minjuna. 
-Jaki jestem? - odparł Junho. 
-Wyjątkowy - odpowiedział starszy, po czym wstał, zostawiwszy Junho samego.
***
-Usiądźcie - polecił Park Jin Young, posyłając im ciepły uśmiech. Junho i Minjun posłusznie usiedli naprzeciwko niego, z chaosem zamiast myśli. Junho wciąż nie odważył się spojrzeć Minjunowi w oczy. To, co wydarzyło się wczoraj, namieszało mu w głowie jeszcze bardziej, niż cokolwiek innego wcześniej. Jego serce tym bardziej szalało na samą myśl o starszym chłopaku, nie wspominają co przyspieszonym oddechu i rumieńcu. Samo przebywanie obok niego doprawdzało go do dziwnych stanów, których nie potrafił wytłumaczyć w żaden sposób. 
-Zmieniliśmy plany - powiedział mężczyzna po chwili, spoglądając w papiery przed sobą. - Wypromujemy was od razu. Zrobimy projekt. 
Junho uśmiechnął się mimowolnie, choć próbował to ukryć poprzez przygryzanie warg. Zerknął szybko na Minjuna, który zdawał się w ogóle nie cieszyć z tej informacji. Zacisnął tylko mocniej zęby, wbijając wzrok w CEO. 
-Z jednym ale - kontynuował Park Jin Young. - Lee Junho poleci do Japonii, a Kim Minjun zostanie w Korei.
***
Junho siedział na podłodze, z głową opartą o stolik w salonie. Nie wiedział kompletnie, co robi i jakim sposobem doprowadził się do tego stanu, aczkolwiek był kompletnie pijany, a dręczące wyrzuty sumienia wciąż nie dawały mu spokoju. Pił za każdym razem, gdy przed oczami zobaczył Minjuna. Być może w ten sposób wydawało mu się, że zapomni. Nie wiedział czego nie chciał pamiętać, lecz nie to w tej chwili było ważne. Liczyło się, aby wyrzucić z siebie te cholerne, gryzące coś, które wyżerało mu dziurę od środka i wiązało serce, nie pozwalając na swobodne bicie. Jakby nie mogło się zajmować wyłącznie pompowaniem krwi, a musiało ciążyć w piersi. Nie tak sobie wyobrażał swoją karierę. A raczej nie tak wyobrażał sobie swoją reakcję po usłyszaniu, iż zadebiutuje. Wtem po jego mieszkaniu rozległo się pukanie. Podniósł się ciężko, chwiejąc na nogach i dokulał się do wejścia, otwierając drzwi. Nie wiedział nawet, kto to jest. Oparł się ciężko o framugę i przymknął powieki, mrucząc coś pod nosem. Nieznajomy złapał go delikatnie i wprowadził do środka. Mógł to być każdy. Lecz Junho prawie nie kontaktował. Po chwili Junho z powrotem siedział na podłodze w salonie, lecz nie był sam i ktoś trzymał go przy sobie, a on, zupełnie jak dziecko, pozwalał mu na wszystko. Siedział przytulony do kogoś i było mu z tym naprawdę dobrze, bo prawdopodobnie tego właśnie potrzebował. 
-Nie wiem kim jesteś, ale cię kocham - wymamrotał, spoglądając przed siebie, na stolik, w poszukiwaniu za alkoholem. Wyciągnął rękę w kierunku butelki, lecz jego zbawiciel odsunął go zaraz, przyciągając bliżej siebie. 
-Ja też cię kocham - usłyszał Junho. 
I nagle poznał ten głos. Odsunął się gwałtownie, pełzając w stronę kanapy. Odwrócił głowę w stronę Minjuna i rozchylił wargi, wciągając powietrze. Było to ewidentnym błędem, bo zaraz zrobiło mu się niedobrze. Zasłonił usta dłonią, aż w końcu nieco się uspokoił, nie spuszczając starszego ze wzroku. 
-Minjun... - wydukał, po czym, tak zwyczajnie, zaczął płakać. Po jego policzkach ciekły łzy, a spomiędzy jego warg wyrwał się cichy szloch. Minjun przysunął się na powrót do niego, przytulając do siebie, a Junho nie protestował. Potrzebował jego dotyku i jego ramion, w których mógłby trwać do końca życia. Wtulił się w jego ciało, czując jego zapach, i wszystko zaczęło się układać w jedną, logiczną całość.
-Już spokojnie, Junho - wyszeptał Minjun, przykładając policzek do jego jasnych włosów. 
-Minjun, nie chcę wyjeżdżać. I nie chcę, abyś ty tu zostawał - powiedział Junho, wtulając się jeszcze bardziej w starszego. Najmocniej, na ile pozwoliło mu jego zalana alkoholem świadomość. 
-Też tego nie chcę - odparł mu starszy, wzdychając przy tym cicho. Podniósł Junho, delikatnie, przenosząc go na kanapę, na której sam się usadowił. Junho automatycznie go objął, nie odrywając się od niego ani na moment. 
-Jestem pijany, co nie zmienia faktu, że wciąż cię kocham - rzucił nagle blondyn, na co Minjun przygryzł dolną wargę. - I gdy jestem obok ciebie, to tak nagle wszystko ma sens, bardziej, niż wszystko inne. I wmawiałem sobie, że cię nie lubię, ale kurwa, to chyba nie działa w ten sposób. I nie wyobrażam sobie, że mogłoby cię nagle zabraknąć, bo ja tak nie chcę - łkał dalej, coraz bardziej zmęczony własnymi łzami. - Musisz się mną opiekować, bo ja cię potrzebuję... 
Junho odchylił się lekko, aby spojrzeć wprost w ciemne tęczówki starszego. Wydawać by się mogło, że chciał dopowiedzieć coś jeszcze, acz w ostatniej chwili się rozmyślił, po prostu subtelnie zajmując jego wargi własnymi. 
Nie myślał o niczym. 
Ani o nikim. 
Myślał tylko o tym, że leżał w ramionach Minjuna i czuł jego usta, jego słodki smak, który zalał całe jego ciało. I myślał o tym, że jest mu tak cholernie dobrze i niczego mu nie brakuje. Bo wszystko, czego tak naprawdę ostatnio potrzebował, właśnie miał. 
I tyle. 
***
Miał wrażnie, że ból rozwali jego czaszkę od środka. Spomiędzy jego warg wyrwał się cichy jęk, a promienie słońca zaatakowały jego oczy, wyrywając zupełnie ze słodkich krain Morfeusza. Rozchylił powieki, które wydawały mu się teraz z ołowiu i przewrócił się na brzuch, twarzą do miękkich poduszek. Męczyło go pragnienie i okropny ból głowy, w dodatku czuł się wyjątkowo okropnie. W jego umyśle przebłyskiwały wydarzenia tamtej nocy, aczkolwiek nie mógł przypomnieć sobie niczego spójnego. Podniósł się na łokciu i zwlókł się z łóżka, zastanawiając się, jakim sposobem w ogóle znalazł się w swoim pokoju. Ruszył w stronę kuchni, wciąż nie kontaktując z otoczeniem. Po drodze na coś wpadł, acz wydawało mu się, że są to po prostu drzwi. Odsunął się więc, na oślep stawiając kolejny krok, aż ktoś złapał go za rękę, odwracając w swoją stronę. Otworzył wtedy szerzej oczy, a przed sobą ujrzał nikogo innego, jak Kim Minjuna. Zmarszczył brwi, niespecjalnie orientując się w zaistniałej sytuacji. 
-Co ty tu... - zaczął, lecz zaraz zamilkł, gdy wtem uderzyło w niego to, co wydarzyło się wczoraj. Wyrwał rękę z jego uścisku i zasłonił swoje otwarte usta, cofając się o dwa kroki i przywierając plecami do zimnej ściany. Minjun uśmiechnął się tylko, wsuwając dłonie do tylnych kieszeni obcisłych, czarnych spodni. 
-Co ja zrobiłem? - zapytał Junho, bardziej do siebie, niż do chłopaka. Przygryzł dolną wargę, oplatając się ramionami. Nagle zrobiło mu się zimno, a całe ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Potrząsnął głową, zaciskając mocno powieki. Może to tylko sen. Może zaraz się obudzi, w telefonie zobaczy wczorajszą datę i po prostu pójdzie dalej spać, jakby nic takiego nie miało miejsca. 
Niestety. 
-Spodziewałem się, że nie będziesz pamiętać - odparł Minjun, wzruszając przy tym ramionami. 
-Pamiętam - odciął się prędko młodszy, odwracając głowę w bok. Wstydził się spojrzeć na tamtego, och, nigdy w życiu tak bardzo nie chciał rozpłynąć się w powietrzu. Czuł, jak na jego policzki wstępuje rumieniec, przez co dosłownie miał ochotę po prostu zapaść się pod ziemię. Wybuchnąć. Zniknąć. Żeby Minjun nie musiał go widzieć. I żeby on nie musiał widzieć Minjuna.
-Nic ci nie zrobiłem, żeby nie było niedomówień. Szybko odpłynąłeś, więc po prostu zaniosłem cię do łóżka - wytłumaczył Minjun. - Sam przespałem się na kanapie, bo było już dość późno. Nie przejmuj się. Właśnie zamierzałem sobie pójść. 
Junho zerknął na niego, choć wcale nie chciał. Poczuł, jak jego oddech niebezpiecznie przyspiesza, więc ponownie wbił wzrok w okno, udając, że widok za szybą niezwykle go interesuje. 
-Chciałem ci tylko powiedzieć, że prawdopodobnie w przyszłym tygodniu się już nie zobaczymy - dodał, po krótkiej chwili, jakby wahał się nad tym, czy powinien powiedzieć o tym Junho. Po chwili odchrząknął i odwrócił się, wychodząc z mieszkania. Dopiero kiedy młoszy usłyszał trzaśnięcie drzwi, spojrzał przed siebie i, o zgrozo, czy on miał łzy w oczach? 
***
Chansung się nie odzywał. A Junho potrzebował rozmowy. Potrzebował kogoś, kto go zrozumie i wytłumaczy to, czego on sam nie potrafił pojąć. Bo sama jego osoba była chyba najbardziej skomplikowanym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkał. Już nawet Chansung wydawał się łatwiejszy w swoim bycie, niż Lee Junho właśnie. A jeśli on siebie nie rozumie, to kto jest w stanie to zrobić? 
Cóż, Junho miał prawie stuprocentową pewność, że Hwang Chansung. Ale Chansung, cholera, nie odbierał. I w tym tkwił problem. Junho więc po prostu leżał i gapił się w sufit, jakby miał nadzieję, że z sufitu odczyta odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania. Lecz niestety. Został tylko on i myśli, on i pytania, on i ta irytująca niewiedza. Jakby był małym dzieckiem w wielkim świecie. 
***
Junho zamknął za sobą drzwi od gabinetu CEO i skierował się do windy, którą zjechał na parter. Poprawił torbę na ramieniu i obejrzał się ostatni raz za siebie, jakby w nadziei, że zobaczy tam czarodzieja. Albo Minjuna ewentualnie. W żadnym z obu przypadków na pewno by nie narzekał. Lecz zobaczył tylko pusty hol i kilka nowych twarzy, którzy marzyli o tym, co on właśnie zyskał. Szedł na spotkanie marzeniom. Czy nie powinien płakać ze szczęścia, skakać, tańczyć i robić to wszystko, czego właśnie nie robił? Przygryzł dolną wargę i poprawił czapkę, naciągając ją bardziej na uszy i wyszedł z budynku, gdzie czekało już na niego czarne auto z przyciemnianymi szybami. Otworzono mu drzwi od strony pasażera, a on posłusznie wszedł do środka, rzucając bagaże pod nogi. Od razu odwrócił głowę w stronę szyby, opierając o nie czoło i spoglądając przed siebie, z utęsknieniem za czymś, co nawet nie było jego. Chwilę później wsiadła jego managerka, z którą współpracował stosunkowo niedługo. Ot, młoda kobieta. Pewnie nie jedyna, z którą przyjdzie mu pracować. 
-Junho? - odezwała się, na co zerknął na nią, unosząc pytająco brwi. - Coś cię trapi? 
-Nie - odparł szybko, ucinając temat. Jego towarzyszka więc go nie kontynuowała, dając kierowcy znak, że może ruszać na lotnisko. 
***
Czuł się jak otępiały. Szedł za swoją managerką, robiąc dokładnie to, o co go prosiła. Nie zwracał uwagi na fanki, nie zwracał uwagi na nawoływania, nie zwracał uwagi na dźwięk aparatów. Patrzył przed siebie i nawet nie wiedział kiedy znalazł się w samolocie. 
Chyba łudził się, że jego historia zakończy się tak, jak w tych amerykańskich filmach dla nastolatek. Jednak nadzieja matką głupich. A on ewidentnie był teraz najgłupszą osobą na świecie.

*** 
-Junho, przyszło coś do ciebie. 
Chłopak odwrócił się od lustra, spoglądając z zainteresowaniem na młodą dziewczynę, która pojawiła się na sali treningowej. Minęło kilka miesięcy, odkąd pierwszy raz przyleciał do Japonii. Odkąd zaczął zupełnie nowe życie, w której teraz on był gwiazdą i kroczył po ścieżce, będąca jednocześnie drogą wprost do spełnienia jego najskrytszych i najgłębszych ambicji, wszystko wydawało się znacznie mniej skomplikowane. Był szczęśliwszy i zmotywowany do pracy jak nigdy wcześniej. Tak po prostu. Próbował zapomnieć o wszystkim, co zostawił w Korei. To było daleko od niego. Mówił sobie, że powinien skupić się na tym, co naprawdę było ważne. I szczerze powiedziawszy, bardzo uparcie trwał w swoim postanowieniu. 
Za niecałe dwa tygodnie miała zacząć się jego promocja. Był doskonale przygotowany, a jego promocja dopięta na ostatni guzik. Brał do serca wszystkie uwagi. 
Przede wszystkim się niczym nie stresował. 
Zabrał kopertę od swojej managerki, a ta od razu cofnęła się i zniknęła za rogiem, zostawiając chłopaka samego. Junho nie spojrzał nawet na adresata. Spodziewał się, że to kolejny list od fana, których dostawał coraz więcej. Usiadł na ziemi po turecku, rozrywając delikatny papier. Rzucił go zaraz na kolana, wyciągając skrawek, zapisany równymi, ładnymi literami. 
Poznał pismo od razu. 
Otworzył szerzej oczy, jakby to, co właśnie zobaczył, było czymś zupełnie nierealnym. Zamrugał kilkakrotnie, a jego serce przyspieszyło. Przejechał językiem po dolnej wardze, czując nagłą suchość w ustach. 
Nie wystarczyło wiele, aby przypomnieć sobie o przeszłości. 
Przeszłość jest przecież częścią nas. 
***
Padało od kilku dni. Deszcz nieprzerwanie leciał strumieniami z szarych chmur, kłębiących się na niebie, zasłaniając w dzień słońce, a w nocy księżyc i wszystkie gwiazdy. Minjun siedział na balkonie swojego apartamentu, pod ładną, niebieską parasolką, chroniącą go od zmoknięcia. Mimo tej parszywej pogody, nie było zimno. Mógł więc rozkoszować się wolnymi chwilami, wdychając zapach świeżego powietrza po ulewie.
A raczej w trakcie ulewy. 
Z jednej strony lubił deszcz. Lubił obserwować krople. W pewien sposób go to uspakajało. Relaksowało. Pozwalało odpocząć od samego siebie. 
Była godzina dwudziesta druga czterdzieści osiem. W końcu przetarł zmęczone oczy, tłumiąc ziewnięcie. Podniósł się z leżaka, na którym leżał ponad pół godziny i otworzył balkonowe, szklane drzwi, przechodząc do przejrzystego salonu. Mimo luksusów, na jakie było go stać, w tym mieszkaniu było dziwnie... pusto. Pusto i smutno. Jakby brakowało czegoś kluczowego. Lub kogoś. 
Wtem rozległo się donośne i gwałtowne pukanie. Minjun mruknął coś pod nosem, przeklinając w duchu osobę, która dobijała się do niego o tej porze. Ruszył w stronę drzwi i otworzył je niechętnie, krzywiąc się. Ujrzał jednak przed sobą, wydawać by się mogło, drobnego blondyna, o zmoczonych ubraniach i przyklejonej od deszczu do czoła jasnej grzywki, który oddychał nierównomiernie i głęboko. Jakby biegł. Na jego policzkach rozlewały się dziecięce rumieńce, dodając mu uroku. Spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem, opierając się o framugę. Chwilę się nie odzywał, po czym ciszę przerwał jego cichy, drżący szept. 
-Nie zapomniałem o tobie. 
Minjun patrzył na niego jak zaczarowany. 
Wydawało mu się, że w jego oczach widzi łzy. Ale równie dobrze mogło mu się przewidzieć. W deszczu nigdy nie wiadomo, kto kiedy płacze.
***
Junho nie miał zielonego pojęcia, co nim kierowało. Wszystko stało się tak szybko i zupełnie nieprzemyślenie, że zanim się zorientował, stał w drzwiach do mieszkania Minjuna, spoglądając w jego ciemne tęczówki. Powiedział cztery słowa, które powtarzał sobie cały czas w myślach, po czym w jego głowie zapanowała totalna pustka. Zwyczajnie nie wiedział, co robić. Chciał się posłuchać własnej intuicji i podążyć za dręczącym go głosem serca, ale, na Boga, gdyby tylko jego ciało chciało w jakikolwiek współpracować. Nie potrafił nawet odwrócić wzroku. Ta znajoma twarz, której nie zapomniał przez cały ten okres rozłąki, wydawała mu się jeszcze piękniejsza, niż przed jego wyjazdem. Czy to w ogóle było możliwe? 
-Tęskniłem za tobą - dodał. Coś podpowiadało mu, że tak właśnie powinien zrobić, choć nie wiedział zbytnio dlaczego. Nie chciał jednak usprawiedliwiać się w żaden sposób. Teraz się działo. Konsekwencje przyjdą później. 
-Tęskniłem za tobą przy sobie - powiedział. Jego głos załamał się przy ostatnim słowie, przez co zacisnął zęby, robiąc w końcu jeden krok przed siebie. Minjun wciąż nie reagował. Lecz Junho podszedł do niego sam, obejmując go w pasie. Tego potrzebował. Następnie, dość niepewnie, zerknął ostatni raz w jego oczy, po czym złączył delikatnie ich wargi, przypominając sobie o słodkim smaku jego ust. 
-I wiesz, nie było mi tam ani trochę dobrze. Bo moje miejsce jest chyba przy tobie. 
***
Ich palce splatały się w mocnym uścisku, jakby każdy z obu stron bał się, że wszystko okaże się snem lub wyobrażeniem w ich głowie. Nie przerywali ciszy zbędnymi słowami. Po prostu byli, a to liczyło się najbardziej. Byli przy sobie, ściślej mówiąc. Tam, gdzie powinni być. Czyli u swojego boku. Wtem Junho podniósł głowę, przejeżdżając wargami po policzku Minjuna, po czym wtulił się w niego, przymykając powieki. 
-Minjun? - odezwał się cicho. 
-Hm? - mruknął Minjun, obejmując go i przysuwając bardziej do siebie. 
-Zamieszkajmy kiedyś razem - powiedział Junho, wysuwając do przodu dolną wargę.
-Co masz na myśli? 
-Po prostu. Chcę przy tobie zasypiać i przy tobie się budzić. Wiesz, szeptać ci dobranoc i całować na dzień dobry, tak po prostu. 
Minjun uśmiechnął się, nie odpowiadając mu. 
-Jutro muszę wracać - dodał młodszy, przygryzając wargi. 
-Wiem. 
-Nie chcę.
-Wiem. 
Junho przełknął głośno ślinę, zaciskając dłonie w piąstki.
-I cię kocham. 
Podniósł się na łokciu, odwracając wzrok w jego ciemne tęczówki. Minjun uniósł kąciki ust, głaszcząc go delikatnie po policzku. 
-Ja ciebie też - odparł, składając na jego wargach subtelny pocałunek. 
-Jesteś dla mnie wszystkim. 

***
夢の途中で 僕らは出会って 今も
それぞれの 未来へ向かって 歩いている.
We met on the way to our own dreams and
We're still headed for our respective futures.

Drogi Junho, 

ふと立ち止まって 忙しい日常を抜け出し
君の懐かしい笑顔に 想いはせる.
I pause to get away from busy everyday hectics and
I think of your smile that I miss.

Nie wiem, czy wciąż pamiętasz, że istnieję, byłem, a przede wszystkim jestem w Twoim życiu. Choć być może nie zupełnie fizycznie i tak, jakbym tego chciał.

会いたくて会えない 時間(とき)が 僕たちの愛を
強く変えてくれると 願い 信じて Forever.
I want to see you, but I can't
Such times strengthen our love, so I hope and believe forever.

To w zasadzie bez znacznia. Ostatnio doszedłem do wniosku, że niezależnie od tego, czy będę się dla Ciebie w jakikolwiek sposób liczył, moje serce będzie za Tobą kroczyć, stać w cieniu innych, byleby było blisko Ciebie. Nawet, jeśli musiałoby przemierzyć tysiące kilometrów. Przede wszystkim pragnę Twojego szczęścia.

そっと交わしたキス 今でも思い出す一人の
夜は切なくて ぬくもり恋しいけど.
I still remember the gentle kisses we shared
Being alone at night with those memories is wistful and I miss your warmth, but...

Nawet, jeśli jestem tutaj ciałem - to również się nie liczy. Nie mam nic w środku. Mój cały środek odszedł wraz z Twoim odejściem. Dusza? Tak się na to mówi? Cząstka mnie, w każdym razie. A może mam na myśli serce.

同じ空の下に 君が生きているだけで
僕の毎日が ほら 光あふれてゆくよ.
...just knowing that you are alive under the same sky
Makes my every day keep shining with bright lights, you see. 

W zasadzie przyczyna jest jedna. Powód całkiem prosty. Nie musiałem się nad tym długo zastanawiać. Uderzyło to we mnie samo.

サヨナラの涙 隠して微笑(わら)ってた君に
僕は 必ず 会いに行くんだ
待っていてほしい.
You hid your tears with a smile when we said goodbye
I'll definitely go see you
Please wait for me.

Byłeś dla mnie całym światem. Nie. Źle. Jesteś dla mnie całym światem.

会いたくて会えない 時間(とき)が 僕たちの愛を
強く変えてくれると 今は 信じて.
I want to see you, but I can't
Such times strengthen our love, so I believe now...

Więc straciłem cały świat, gdy straciłem Ciebie z oczu.

ふたつの道が また めぐり重なることを
どんな時でも 君の愛を 信じる Forever.
Our two paths will cross again and overlap
I believe in your love at any time, forever.

Ale jestem. Cholera, jestem, bo coś mi nie pozwala nie być. Być może to wiara w to, że Cię za jakiś czas zobaczę.. Być może to wiara w to, że przyszłość wynagrodzi nam wszystkie trudności, jakie spotykają nas teraz. Jeśli tylko chcesz. Być może to wiara w to, że o mnie pamiętasz. Bo, wiesz. 
Kocham Cię. 
I okropnie tesknię.